13.04.2018

Rozdział 1


„Zapatrzony w siebie, egoistyczny DUPEK. Wielki, zadufany w sobie KRETYN. Nie liczący się z uczuciami innych imbecyl” - to tylko jedne z nielicznych myśli, które krążyły po jej głowie w trakcie nauki. Chociaż nauka to chyba zbyt szumne określenie. Od kilku minut nie mogła się na niczym skupić, bo głowę ciągle zaprzątało jej rozpatrywanie niedawnych sytuacji. Bezwiednie przerzucała kartki opasłego tomiska, ale nic z niego nie zapamiętywała. Dobrze, że o tej porze, jak zwykle była sama w domu, bo iskry lecące z jej oczu niejedną osobę mogłyby wystraszyć.

– Dość tego! - wyrwało jej się z ust, gdy ze złości zgniotła kolejną kartkę, a z jej zaciśniętej pięści wyleciał popiół – Aniela, w tej chwili się ogarnij! – powiedziała do siebie, po czym wzięła trzy głębokie wdechy. I chociaż bardzo się starała, to wiedziała, że od tamtej chwili nic już nie będzie takie jak dawniej, że potrzebuje jeszcze trochę czasu, by to wszystko do niej dotarło, by mogła sobie to wszystko poukładać. Szkoda, że nie wiedziała, że to co się niedawno wydarzyło, to tylko wierzchołek góry lodowej jej życiowych zmian, a czas będzie ostatnią rzeczy, którą może sobie teraz dać…

***

Promienie słońca przedzierały się delikatnie przez rozchylone zasłony okna. Skowronki dawały na zewnątrz cichy pokaz swoich śpiewaczych umiejętności, świat powoli budził się do życia, a ona niemrawo przecierała oczy po kolejnej źle przespanej nocy, ledwo dwie godziny temu udało jej się na chwilę zasnąć a już musiała wstawać. Cicho westchnęła, zrzuciła z siebie kołdrę i postawiła bose stopy na zimnej posadzce. Powoli zgarnęła pierwszy lepszy zestaw ubrań z krzesła, dopakowała do końca plecak i zeszła do kuchni, gdzie przegryzła kromkę chleba, popiła łykiem soku i pognała do szkoły.

Po trzydziestu minutach miarowego marszu dotarła pod wielki gmach swojej nowy szkoły i pchnęła ciężkie drewniane drzwi. Do rozpoczęcia zajęć zostało jej 10 minut, w czasie których, nie do końca wiedziała co ma ze sobą zrobić. Była to już siódma szkoła w jej krótkim, szesnastoletnim życiu i druga w tym roku szkolnym. Do Zofii przeniosła się w lutym, zaraz po rozpoczęciu ferii. Z tego powodu, nie znała tu praktycznie nikogo i nie umiała się odnaleźć w nowym środowisku. Zdążyła już przywyknąć do tak częstych zmian, jednak nagromadzenie złych rzeczy, które ostatnio ją spotykały powoli zaczynało ją przerastać. Wszyscy starali się jej mówić „Aniela, jesteś silna! Aniela poradzisz sobie z tym! Aniela, dasz radę! Aniela, jak Ty to robisz, że Cię to nie rusza?”

 – Gówno prawda!! - powiedziała do siebie zrezygnowana, ale wiedziała, że to jej nic nie da. Musiała się uporać z tym sama, bo do kogo by się nie zwróciła, nie uzyskała by pomocy. Nie chodzi, o to, że nie chcieli by jej pomóc, tylko nie bardzo mieli jak. Lena, jej najlepsza przyjaciółka, z którą znały się, od dziecka, jeszcze sprzed jej wyjazdu do Anglii, miała całą masę swoich problemów, a Paweł, na którego kiedyś mogła liczyć, i z którym mogła rozmawiać o wszystkim, po tym co się wydarzyło, nie był już osobą, której mogła powierzać swoje sekrety. Musi minąć trochę czasu, nim znowu mu zaufa.

– Rusz się mała, co tak stoisz na środku jak ostatnia ofiara! – nawrzeszczał na nią jakiś wysoki brunet, a ona wyrwała się na chwilę z ponurych myśli.

– Nie jestem mała – odwarknęła, ale chłopaka już dawno nie było. Powoli ruszyła przed siebie, powtarzając cicho w myślach i kierując się, w stronę sali, w której co poniedziałki zaczynali matematykę - w prawo, w lewo, w prawo.

– Cholera! – zaklęła pod nosem, bo znów pomyliła drogę. Niby chodziła do tego liceum już od miesiąca a dalej czuła się tutaj jak w labiryncie. Niekończąca się plątanina korytarzy, cała masa schodów, a także tak częste zmiany miejsca edukacji nie ułatwiały jej zadania. Po kilku minutach wreszcie dotarła pod salę, a gdy zadzwonił dzwonek, zajęła swoje miejsce w ostatniej ławce pod ścianą i starała się skupić na nauce, tak żeby zbytnio nie rzucać się w oczy. Starała się też nie zwracać uwagi na spojrzenia, które ukradkowo rzucali jej inni uczniowie.

***

Kolejny nudny poniedziałek w szkole zdawał się nie mieć końca, na szczęście Anieli została już tylko jedna lekcja, na myśl o której po raz pierwszy od dawna się uśmiechnęła. Zawsze uwielbiała chemię. Czasami wykonywali na niej nawet jakieś doświadczenia. W szkole w Anglii robili to częściej, ale w porównaniu z innymi miejscami, gdzie miała wątpliwą przyjemność się uczyć, tutaj nie miała na co narzekać, w końcu z tego co słyszała robili coś przynajmniej raz w miesiącu. Aniela naprawdę to kochała. Uwielbiała łączyć ze sobą różne składniki, mieszać i eksperymentować. Gdy zadzwonił dzwonek znowu zajęła swoje miejsce na końcu klasy i ze zniecierpliwienia wierciła się na krześle. Obok niej usiadła inna, nieco pulchna szatynka. Niestety, nie potrafiła sobie przypomnieć jej imienia.
Marysia, Ania, może Alicja? – zgadywała w myślach – Nie, jakoś inaczej.

– Marta – szepnęła do niej szatynka i uśmiechnęła się serdecznie  - domyślam się, że nie możesz sobie przypomnieć jak mam na imię, nie martw się, pewnie przy tak częstych zmianach szkoły to nic dziwnego – dokończyła zdanie i w tym samym momencie profesor kazał wyjąć im karteczki, a na twarzy Marty pojawił się grymas zniesmaczenia. – Nie cierpię go – szepnęła do Anieli i zaczęła w skupieniu notować polecenia, a potem bezradnie drapać się po głowie, próbując je rozwiązać. Były to proste zadania z chemii organicznej. Aniela szybko rozwiązała swoje i widząc bezradność na twarzy koleżanki zaczęła delikatnie zapisywać ołówkiem odpowiedzi na jej pytania, po czym szturchnęła dziewczynę, by ta mogła odpisać. Nie pochwalała ściągania, ale Marta była jedną z nielicznych życzliwych jej ostatnio osób więc pozwoliła sobie nagiąć zasady, a uśmiech wdzięczności na twarzy szatynki upewnił ją, że zrobiła dobrze.

Dzień powoli dobiegał końca. Po skończeniu zajęć Weles poszła odebrać zakupy, które zrobiła im sąsiadka ciotki i oddać książki do biblioteki. Teraz zajęła się przygotowywaniem kolacji. Chciała takimi małymi gestami pokazać cioci, że jest jej wdzięczna. Inaczej jakoś nie potrafiła okazywać uczuć. Do wielkiego gara nalała trochę wody, gdzie po zagotowaniu wrzuciła odliczoną porcję ryżu. W międzyczasie zaczęła przyrządzać sos, a gdy tak kroiła kolejną paprykę woda w garnku zaczęła za bardzo wrzeć, dziewczyna spojrzała na palnik i machnęła delikatnie ręką, a wtedy ogień znacznie się zmniejszył. Uwielbiała tę sztuczkę. Gdy była młodsza często zastanawiała się czemu niektóre niewielkie przedmioty potrafią same wlatywać do jej rąk, gdy intensywniej o nich pomyśli. Czasami miała wrażenie, że jej się coś wydaję, bo zdarzało się to bardzo rzadko. Ale ostatnio miała wrażenie, że udaje jej się to coraz częściej. Mieszając składniki w garnku zaczęła sobie przypominać, że mając kilka lat pokazała swoje umiejętności po raz pierwszy rodzicom, a Ci na nią dziwnie popatrzyli. Myśleli, że wykonuje jakąś magiczną sztuczkę, i kazali jej natychmiast przestać się wygłupiać wypytując, gdzie przywiązała linkę, albo jakąś taśmę. Koniecznie chcieli wiedzieć jak to zrobiła, a ona nie umiała im na to odpowiedzieć. Później było już tylko gorzej, a gdy zrobiła to jeszcze kiedyś, zaczęli na nią patrzeć coraz bardziej podejrzliwie. Nigdy nie chcieli jej uwierzyć, że to nie jest żadna magiczna sztuczka. Wtedy po raz pierwszy zrozumiała, że to nie ma sensu, i nie można pokazywać tego innym, bo to coś bardzo dziwnego i chyba tylko ona tak umie.

Mając kilkanaście lat trafiła na pierwszą książkę, która opisywała przygody czarodziejów, początkowo nawet myślała, że ona też jest kimś takim, ale szybko zdała sobie sprawę, że czarodzieje, zaczarowane przedmioty i coś takiego jak czary istnieje tylko w siebie wyobraźni, i że tak naprawdę, to wszystko to są tylko wymysły dla małych dzieci i naiwnych nastolatków, którzy chłoną te wszystkie brednie jak młody pelikan. Swoją niezwykłość tłumaczyła na zmianę zaburzeniami widzenia, zmianami w jej własnym polu elektrostatycznym (usłyszała takie pojęcie na fizyce, i od tego czasu jej się bardzo spodobało), a później przestała szukać racjonalnych wyjaśnień, bo wiedziała, że to i tak nie ma sensu, i że i tak nikt jej nie uwierzy, że pewnie coś jej się zdaje. Swoje zdolności zachowała dla siebie i nie chwaliła się nimi przed innymi.

– Neli! Wróciłam! – krzyknęła ciocia, gdy ona zdejmowała garnek z ognia

– W samą porę ciociu, właśnie podaję kolację! – odkrzyknęła do kobiety i zajęła się podawaniem do stołu, a ciocia Zosia ucałowała ją w oba policzki i zmęczona opadła na krzesło.

– Nawet nie wiesz kochanie, jak dali nam dzisiaj popalić w biurze. Zbliża się koniec miesiąca i trzeba było zrobić wszystkie raporty, niby nie zajmuje się papierkową robotą, przecież jestem tam od grania, a nie od finansów, ale muszę wypełniać potem jakieś oświadczenia, podania, raporty. – żaliła się Zofia pomiędzy kolejnymi kęsami posiłku – Kochanie! Ten sos jest cudowny, zawsze wiedziałam, że jesteś zdolna po swoim ojcu. Twoja babcia zawsze mówiła, że był bardzo inteligentny. Naprawdę żałuję, że nie miałam okazji go poznać. Pewnie to po nim odziedziczyłaś tą łatwość uczenia i przeskoczyłaś klasę. Jednak, że dodatkowo jesteś świetną kucharką, to nikt mnie nie uprzedził. Oj Nel, nie rumień się tak, prawdę mówię, no już, głowa do góry. Jak tam pierwszy miesiąc w nowej szkole?

– No… no wiesz ciociu, przywykłam, w końcu to nie pierwsza moja nowa szkoła – powiedziała smutno dziewczyna – wiesz, kiedy rodzice jeszcze żyli, często się przeprowadzaliśmy, przecież tata był wojskowym. Później – nastolatka na chwilę zawiesiła głos i spuściła głowę, a ciocia poklepała ją delikatnie po ramieniu chcąc dodać jej otuchy. Zrobiła to nieco nieśmiało, w końcu tak naprawdę znały się dopiero od półtora miesiąca i dziewczyna jeszcze nigdy nie wracała przy niej do wspomnień, nie pozwalała sobie na chwilę słabości, a miała zaledwie szesnaście lat. Kobieta wiedziała, że bratanica nie musi udawać przed nią silnej, ale nie potrafiła jej tego powiedzieć. Niby między nimi było tylko dziesięć lat różnic, w końcu ojciec młodej, założył rodzinę, i kontakt z rodziną im się urwał. Obydwoje zajęli się swoimi sprawami i nie próbowali nawiązać relacji, jakie zwykle tworzą się między rodzeństwem. O tym, że ma bratanicę dowiedziała się zaledwie kilka miesięcy temu. Niestety, wtedy też dowiedziała się, że jej brat nie żyje, a nastolatką nie ma się kto zająć.

 – wiesz… po tym wypadku… najpierw trafiłam do domu dziecka w Anglii, stamtąd deportowali mnie znów do Polski, przez dwa lata odsyłali mnie z kąta w kąt starając się odnaleźć kogoś, kto mnie zechce, przez ostatnie pół roku myślałam, że się udało, że wreszcie zostawią mnie na dłużej w Krakowie, wśród moich dawnych przyjaciół, ale… - po jej policzku spłynęła samotna łza – ale potem znów się pokomplikowało, w domu dziecka poznałam taką małą dziewczynke, i ona, ona…, ona po prostu umarła mi na rękach. A potem, ech… sama chciałam się stamtąd wynieść. I wtedy na szczęście pojawiłaś się Ty i jakoś leci.

Zofia uśmiechnęła się delikatnie słysząc opowieść bratanicy, nie bardzo wiedziała co ma jej odpowiedzieć, nie chciała jej speszyć. Na szczęście dziewczyna tylko przełknęła głośno ślinę i mówiła dalej.

 – Co prawda ta szkoła, jest beznadziejna, ciągle się tu gubię, ale poznałam dzisiaj taką Martę, może się zakumplujemy. I już dużo mi nie zostało. Potem będą wakacje. I jakoś to będzie – wyrzuciła z siebie ostatnie zdanie, a Zofia nie wiedziała czy tymi słowami dziewczyna bardziej chciała dodać otuchy sobie samej czy jej. Po chwili milczenia blondynka wstała od stołu, zebrała brudne naczynia i zaczęła zmywać.

Zofia znów chciała coś powiedzieć, ale nim zdążyła się odezwać Aniela zaproponowała, żeby poszła się położyć, a ona pozmywa po kolacji. Nie chciała wykorzystywać dziewczyny, ale dzisiaj była bardzo zmęczona, więc ochoczo przystała na jej propozycję, obiecując sobie, że jutro to ona coś im przygotuje i potem posprząta. Nie podobało jej się to, że bratanica czuła się tutaj trochę jak intruz, i koniecznie chciała się jej przypodobać. Miała nadzieję, że w niedługim czasie uda im się nawiązać przyjacielskie relacje. Gdy wspinała się po schodach, usłyszała jeszcze jak Aniela cicho łka.

***

Marzec powoli dobiegał końca, z ciocią starały się lepiej poznać i nadrobić stracone lata, trzeba przyznać, że Zosia naprawdę się starała nawet w połowie miesiąca zorganizowała jej urodziny, na które przyjechała Lena. Co prawda zjawił się też Paweł, co dziewczynę nieco wytrąciło z równowagi, po tym co między nimi zaszło, nie spodziewała się go tutaj zobaczyć, ale z drugiej strony skąd Zofia miała o tym wiedzieć, przecież jeśli opowiadała jej o paczce swoich przyjaciół, jeszcze z Krakowa, mówiła właśnie o tamtej dwójce, więc wytłumaczyła sobie, że dla ciotki logiczne było, że się ucieszy na jej widok. Dziwne tylko, że Paweł nie miał na tyle honoru by się wymigać od spotkania, chociaż… w końcu sama go zapewniła, że między nimi nic się nie zmieniło, i że musiało mu się coś wydawać, żeby się nie wygłupiał, przecież dalej się kolegują.

- Może to właśnie dlatego tutaj przyjechał. Albo nie potrafił odmówić Zofii. Zresztą sama już zauważyłam, że ta kobieta ma niezwykły dar przekonywania, któremu ciężko nie ulec. – Aniela mówiła sobie w myślach, gdy potem analizowała całą sytuację.

Na urodzinach pojawili się jeszcze Marta, szatynka, której kiedyś pomogła na chemii ze swoim chłopakiem. Cała impreza była naprawdę udana, trochę się powygłupiali, trochę pograli w zgadnij kto to, kalambury, było nawet trochę tańców. Normalne urodziny w wykonaniu normalnych nastolatków.

W szkole też powoli zaczynało się układać, nauczycieli docenili jej rozległą wiedzę, ale nie dawali odczuć innym, że Nel umie nieco więcej, ani też nie sprawiali jej problemów, z racji tego, że jest nowa. Oprócz Marty poznała jeszcze kilka innych osób. Nie byli może jakąś wielką paczką przyjaciół, zaledwie się kolegowali, ale przynajmniej miała z kim spędzać czas na przerwach.

Poza tym na zewnątrz robiło się coraz cieplej, a ona co rano wyglądała w okno nie mogąc doczekać się przerwy wielkanocnej, która w tym roku wypadała wyjątkowo późno. Chciała wtedy spędzić trochę czasu w samotności. Któregoś wyjątkowo ciepłego marcowego dnia po szkole wybrała się na samotną przechadzkę. Szła powoli ulicami swojej małej podhalańskiej wioski i rozmyślała nad tym co wydarzyło się w jej życiu ostatnimi czasy. Najpierw wypadek rodziców, potem kilkanaście miesięcy tułaczki po Anglii i Polsce, spotkanie dawnych znajomych, ta cała dziwna sytuacja z Pawłem, przeprowadza do Zośki, nazbierało się tego. Do tego miała wrażenie, że jej dziwne umiejętności zaczęły ostatnio przybierać mocno na sile. Czasami zastanawiała się już nawet czy nie głupieje, gdy siedząc w domu, potrafiła przesuwać siłą woli przedmioty, albo na myśl o tym, że przydałoby się zapalić światło ono nagle znikąd zapalało się samo. W pewnym momencie zatrzymała się na skraju parku i rozejrzała się uważnie dookoła, bo postanowiła coś sprawdzić.

– Dobra Aniela, albo jesteś kompletną świruską, albo Ci się uda, przecież nikt na Ciebie nie patrzy – próbowała przekonać się w duchu. Zaczęła chodzić w kółko i mówić do siebie na głos – Przecież i tak, wiesz, że nic z tego nie wyjdzie, a przynajmniej będziesz miała pewność. Dalej spróbuj!

– Raz się żyje! – rzekła półszeptem i przykucnęła na ziemi. Delikatnie przejechała ręką po namokniętej od niedawnego śniegu trawie, skupiła się całą sobą i zaczęła usilnie myśleć o różnych wiosennych kwiatach, trzymając cały czas rękę na kępce ziemi. Z całych sił wytężała swój umysł próbując przywołać w głowie obraz krokusa. W pewnym momencie miała wrażenie, że ziemia pod jej ręką lekko się poruszyła i przestraszona szybko zabrała dłoń. W końcu spojrzała się w dół. Ale tak jak po cichu liczyła, nic się nie wydarzyło.

– Tylko mi się wydawało, wiedziałam, że to wszystko jest niemożliwe, a te światło to tylko jakieś przepięcia na linii – rzekła do siebie na wpół rozczarowana, na wpół szczęśliwa. Wzięła dwa głębokie wdechy i ponownie przykucnęła na ziemi – dobra, ostatnia próba. Jeśli teraz mi nie wyjdzie to znak, że jestem zupełnie normalna.

Zebrała wszystkie myśli by przywołać w swojej pamięci obraz krokusów, które widywała podczas wędrówek z rodzicami po górskich szlakach, gdy była dużo młodsza i przyjeżdżali na wakacje do Polski. Nagle ziemia pod jej ręką wyraźnie się zatrzęsła, a ona powoli otworzyła kurczowo zaciskane powieki. Aż pisnęła ze zdziwienia. Przed jej oczami ukazała się mała polana z fioletowych krokusów, która zaczynała się w miejscu gdzie przykładała dłoń i utworzyła wokół niej koło.

– O Kurczę! – wyrwało jej się, gdy przecierała oczy ze zdumienia. Nagle usłyszała jakiś szelest i trzask łamanych gałązek tuż za swoimi plecami, ale nic tam nie zauważyła. – Z tej obawy, że Zofia mnie kiedyś przyłapie, i weźmie za świruskę mam już paranoje, że ktoś mnie obserwuje..

Jeszcze raz spojrzała na swoje dzieło, po czym szybkim krokiem oddaliła się w drogę powrotną do domu ciotki, kręcąc z niedowierzania głową.

***

Przez kilka kolejnych tygodni w Anieli rosło przerażenie. O ile kiedyś potrafiła sobie wytłumaczyć swoje dziwne umiejętności w miarę logicznie i starała nie dopuszczać się myśli, że to coś nadprzyrodzonego tak teraz naprawdę zaczynała wariować. A przecież magia nie istnieje prawda? Najgorsze było to, że nie mogła z nikim o tym porozmawiać, przecież każdy normalny człowiek by ją wyśmiał i stwierdził, że naczytała się bajeczek dla dzieci, ale jak wytłumaczyć to, że potrafiła przywołać do siebie rzeczy z innego pomieszczenia? Że za dotknięciem ręki „wyczarowała” całą polanę krokusów? Że  jednym ruchem ręki, potrafiła zatrzymać człowieka w bezruchu na kilka sekund? Wyłączyć go niczym robota?

- Phi! Przecież każdy tak umie, codziennie ludzie to robią – westchnęła ciężko i ukryła twarz w dłoniach – No nie, chyba, na serio jestem stuknięta. Chyba kupię sobie kota. To nic, że nawet nie lubię kotów, ale przecież prawdziwa szanująca się, niezależna wariatka obowiązkowo musi mieć kota. Zresztą po co się ograniczać. Jak się jest stukniętym to powinno się kupić sobie ze trzy. E tam trzy. Jak szaleć to szaleć, pięć sobie kupię.

Od godziny siedziała na łóżku co chwila splatając i rozplatając swoje włosy. Zawsze to robiła gdy chciała coś przemyśleć. Ta czynność ją relaksowała i sprawiała, że dziewczyna mogła lepiej zebrać myśli. Starała się przypomnieć sobie od kiedy to wszystko się nasiliło, kiedy zaczęły z nią dziać się te wszystkie dziwne rzeczy. Przeczesywała swoje wspomnienia próbując znaleźć jakiś punkt zaczepienia, ale nie była w stanie. Co chwila myślami wracała do tego co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch lat. Znowu widziała nagłówki gazet opisujące wypadek jej rodziców, miłą panią policjant, która zapukała do drzwi ich londyńskiego mieszkania. I ten moment, gdy dowiedziała się, że już nigdy nie przytuli się do mamy, nie przybije piątki z tatą. Wzdrygnęła się na myśl o uczuciu pustki, która jej wtedy towarzyszyła. Potem pierwszy dom dziecka, jeszcze w Anglii, kolejną zmianę szkoły, kolejny dom dziecka, powrót do Polski, znowu nowa szkoła, nowy sierociniec. Wreszcie dziewczynka, od żółtego tulipana, która mimo tak wielkiej różnicy wieku stała się jej wyjątkowo bliska, ich wspólne zabawy, jej małe, nieco zbyt chude rączki, które obejmowały jej szyję, wspólne czytanie bajek, z każdym dniem coraz bardziej gasnący blask w jej oczach i w końcu ten moment, gdy zasnęła na zawsze w jej ramionach, a ona już nic nie mogła zrobić i poczuła, że znowu straciła kogoś ważnego. Potem kolejna przeprowadzka, kolejna szkoła, aż w końcu trafiła do cioci Zofii i znów zaczynała czuć się ważna. A teraz? Teraz bała się, że ciocia zauważy, że jest dziwna, że nie jest taka jak inne dziewczyny w jej wieku, i będzie chciała się jej pozbyć. Wiedziała, że z ciotką ma szansę wreszcie stworzyć coś na kształt prawdziwej rodziny, ale bała się, że nie będzie chciała mieć pod swoim dachem takiej dziewuchy jak ona. Takiego dziwoląga. Wiedziała, że przy Zofii musi się mocniej kontrolować, by jej nie wystraszyć. Ale czuła też, że to, co w niej siedzi jest coraz silniejsze i powoli zaczynała coraz bardziej tracić nad tym kontrolę. Bała się, że ciotka któregoś dnia ją nakryje i każe się spakować, i wracać tam, skąd przyszła. A tego bardzo by nie chciała.

Nie teraz kiedy wreszcie poczuła, że zaczyna nowe życie.

Nie teraz kiedy znów poczuła się kochana.

Nie teraz kiedy myślała, że znalazła swoje miejsce na ziemi.

Nawet nie wiedziała jak bardzo się myliła.

7 komentarzy:

  1. "Mówisz i masz" – pisałam komentarz do Prologu, żebyś wstawiła coś szybko, dodałam komentarz i patrzę, a tu pierwszy rozdział.
    Ciekawi mnie bardzo, kiedy Zofia zorientuje się, że jednak coś się dzieje z Amelią.
    Ogólnie Amelia jest fantastyczna. Inteligentna, ironiczna, taka mała wredota :D
    Świetnie opisujesz i teraz zauważyłam, że faktycznie nie ma dużo dialogów, ale w kilku miejscach wrażenie, że "tam był dialog", przewinęłam sobie, i "tam był opis".
    Bardzo lekko się czyta i kurde... Co dalej? :D
    Hmm, pewnie gdybym nie wiedziała o kilku rzeczach, to bym się rozpisała dużo bardziej, bo jednak wiem już trochę. :D

    No to, jeszcze raz: do następnego i weny!
    SBlackLady :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Edit:
      *Tak wiem, to ANIELA! (mam skojarzenie z Amelią Bones non stop!)
      **w kilku miejscach miałam wrażenie...

      Usuń
    2. Och, dziękuję Ci prześlicznie za Twoje komentarze!

      Cieszę się, że tak odbierasz Anielą, bo szczerzę mówiąc bałam się, że nie udało mi się tego przekazać.

      Co do dialogów: tak jak mówiłam, pracuję nad tym, ale na razie bliżej mi do Orzeszkowej (Nad Niemnem) niż do mistrzyni dialogów, mam nadzieje, że z czasem będzie coraz lepiej, w końcu jak to mówią początki są zawsze najtrudniejsze ;)

      Zofia już wkrótce się wszystkie dowie, a co dalej nie mogę zdradzać, chociaż jak już sama zauważyłaś, wiesz już całkiem sporo, w końcu jesteś taką jakby Matką Chrzestną tego opowiadania :D

      Również pozdrawiam i do następnego ;)

      Usuń
  2. Melduję się! Przeczytałam już w połowie tygodnia, ale dopiero teraz wyskrobałam odrobinę czasu, żeby zostawić komentarz. Z góry przepraszam, jeśli będzie chaos w tej wypowiedzi, ale po dziesięciu godzinach zajęć na uczelni ciężko zmusić się do myślenia ;)

    Po pierwsze muszę pochwalić bardzo oryginalny pomysł. Jeszcze nie spotkałam się z podobną konwencją na żadnym blogu o świecie wykreowanym przez Rowling. Nierozpoznane umiejętności magiczne u dziecka mugoli musiało być sporym niedopatrzeniem ze strony MM. Podoba mi się, że na razie większość akcji dzieje się w Polsce. Nie wiem, czy planujesz długo ciągnąć ten wątek, ale jestem ciekawa, czy przedstawisz więcej naszej szarej peerelowskiej rzeczywistości lat osiemdziesiątych.

    Fajnie, że nie wprowadzasz na gwałt wielu różnych postaci. Można czytać spokojnie, nie zastanawiając się, kto jest kim. Fragmenty trochę za krótkie, jak na mój gust, bo ledwo wczuwam się w czas, miejsce i bohatera, to już zaraz zmiana i wszystko od nowa. Ale nie ma się co czepiać, historia dopiero dopiero się rozpoczyna. Zastanawiam się, czy pisałaś już coś kiedyś. Tekst czyta się bardzo przyjemnie i wcale nie dało się odczuć, że to pierwsze rozdziały opowiadania (na połowie blogów, na które kiedykolwiek się natknęłam, pierwsze 5-10 rozdziałów ledwo dają się czytać ze względu na brak wprawy autora). U Ciebie jest bardzo fajnie, dojrzale.

    Nie będę się za bardzo rozwodzić, bo jeszcze ani nie znam za bardzo bohaterki, ani nie spekuluję co do kontynuacji - to zostawię sobie na komentarz pod kolejnym wpisem, który mam nadzieję pojawi się już niedługo. Byłabym wdzięczna za powiadomienia u mnie, jeśli to nie kłopot. Serdecznie pozdrawiam :)
    Drama

    Ps. Byłabym zapomniała! Pomyśl proszę nad włączeniem opcji wersji mobilnej. Ja blogi czytam tylko na telefonie i brak takiej wersji to drobne uniedogodnienie. Przypuszczam, że strona jeszcze w budowie, dlatego cierpliwie poczekam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, nawet nie wiesz jak się cieszę na Twój komentarz.
      Co do pomysłu, to nieskromnie przyznam, że sama jestem z siebie dumna :P A wziął się stąd, że w sumie na początku nie do końca chciałam pisać na kanwie Rowling, bo jest już tyle blogów o huncowtach, że ciężko wymyśleć coś nowego, ale z drugiej strony nie chciałam też ich porzucać, bo za bardzo ich kocham i za wiele dla mnie znaczą, więc wpadłam na złoty środek. Będzie to opowiadanie o czymś nowym, ale w którym huncwoci również będą grać pierwsze skrzypce (na nich trzeba jeszcze troszkę poczekać).

      Nowe postacie jak zauważyłaś będą się pojawiać stopniowo, w miarę rozwoju opowiadania, co ma na celu dwie rzeczy:
      - po pierwsze nie chcę się sama pogubić
      - po drugie nie chcę za dużo zdradzić i zamierzam wprowadzać w nastrój, a jak mi to wyjdzie to zobaczymy ;)
      Jeśli chodzi o szarą polską rzeczywistość to akcja będzie się niedługo przenosić do Hogwartu, ale Polska też będzie tutaj bardzo ważna i będę próbować co i rusz coś z niej przemycać. Wybrałam ją celowo na miejsce rozgrywania akcji :)

      To moje pierwsze opowiadanie, do tej pory tylko namiętnie czytałam cudze, więc dlatego nie mam jeszcze wprawy w długim utrzymywaniu wątku, ale mam nadzieję, że z czasem będzie mi to szło coraz lepiej.

      Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję za Twoje ciepłe słowa i zapraszam do czytania dalszych rozdziałów, mam nadzieję, że się nie zawiedziesz. Oczywiście będę informować :)

      I dziękuję za sugestię o wersji mobilnej, w ogóle jakoś nie przyszło mi do głowy. Spróbuję coś wymyśleć :)
      P.S. Długie godziny na uczelni są mi bardzo dobrze znane, więc doskonale rozumiem co masz na myśli. W ogóle muszę Ci powiedzieć, że coraz bardziej odnoszę wrażenie, że studiujemy pokrewne rzeczy.

      Usuń
  3. Kolejny post za mną! Jejku, jak fajnie mi się czyta Twoje opowiadanie :D Uwielbiam tak dużo opisów. Już nie mogę się doczekać rozdziału, w którym Aniela trafi do Hogwartu :D Podoba mi się jak opisujesz jej uczucia, rozterki i jak powoli tworzysz klimat - nie dajesz wszystkiego na tacy. Budujesz relacje i charaktery od podstaw - do duży plus jak dla mnie. Czekam też, aż Aniela i Zofia zbliżą się bardziej do siebie <3 Pozdrawiam cieplutko i widzimy się pod kolejnymi rozdziałami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło Cię znów widzieć!

      Co do trafienia do Hogwartu, to Aniela po raz pierwszy zawita tam w rozdziale 6, więc jeszcze kilka przed Tobą, ale mam nadzieję, że nie będziesz nimi rozczarowana ;)

      Uwielbiam opisywać uczucia, rzeczy, etc czuję się w tym dużo lepiej niż w dialogach, więc na pewno przez jakiś czas to opisów będzie u mnie zdecydowanie więcej.

      Co do zbliżenia się obu Pań - to też następuje powoli i już w kolejnym rozdziale pewnie to lepiej zauważysz.

      ślę uściski,

      Panna Czarownica

      Usuń

Mia Land of Grafic