Wieczór przed pełnią zawsze
był dla Remusa trudny. Od samego rana chodził jak struty i zdarzało mu się
warczeć na wszystkich dookoła. Gdyby tylko mógł najchętniej zaszyłby się pod
kołdrą i przeczekał to. Niestety, taka opcja nie wchodziła w grę. Starał się
nie okazywać emocji i zatrzymać swoje uczucia i żale głęboko w sobie, jednak
nie było to łatwe. Z jednej strony wkurzało go to, że chłopaki mają z tych
nocnych wędrówek świetną zabawę, z drugiej on na ich miejscu pewnie odbierałby
to podobnie. Złościł się na siebie, że naraża ich na niebezpieczeństwo, ale też
był szczęśliwy, że ich ma, i że dla niego zostali animagami. Dzięki nim te dni
stawały się minimalnie lepsze.
Gdy późnym wieczorem wychodził
z Pokoju Wspólnego w stronę gabinetu pani Pomfrey dostrzegł kątem oka jak Lily
przerywa na chwilę rozmowę z dziewczynami i uśmiecha się do niego smutno. Znów
to zrobił. Znów powiedział jej, że musi wyjechać do rodziny, bo jego mama ma
nawrót choroby i przez kilka dni będzie musiała sama spełniać obowiązki
perfekta. Czuł ogromne poczucie winy, że po raz kolejny skłamał, ale nie chciał
by się o tym dowiedziała. Czasami miał wrażenie, że może rudowłosa coś
podejrzewa, ale szybko odrzucał tę myśl. W końcu pewnie wtedy znienawidziłaby
go i patrzyła na niego z odrazą, a nie smutkiem w oczach.
Każdego miesiąca, pojawiał się
przed skrzydłem szpitalnym dokładnie wieczór przed pełnią. Jak zawsze zapukał
delikatnie do drzwi. Pielęgniarka uśmiechała się do niego chcąc dodać mu nieco
otuchy, ale poza tym, że był to miły gest, niewiele pomagał. Pamięta, że na
początku kobieta próbowała zagadywać go rozmową, ale już pod koniec pierwszego
roku odkryła, że najlepiej idzie mu się w milczeniu. Czuł się wtedy trochę jak
zwierzę prowadzone na rzeź. Mimo że błonia spowijał mrok, rozejrzeli się
dokładnie dookoła, a po upewnieniu się, że nikt ich nie podgląda Pomfrey
nacisnęła odpowiedni sęk drzewa i Bijąca Wierzba znieruchomiała. Podeszła z nim
do dziury w drzewie i tam się zatrzymała. Dalszą drogę musiał pokonać sam.
Spojrzał na pielęgniarkę i widział w jej oczach troskę. Od wielu lat
zastanawiał się jak to możliwe, że ani razu nie dostrzegł w jej spojrzeniu
nawet cienia odrazy. On sam ilekroć spoglądał na swoje odbicie w lustrze tuż
przed i tuż po pełni, patrzył na siebie z odrazą. Czym prędzej ruszył długim,
wydrążonym w ziemi korytarzem do wnętrza Wrzeszczącej Chaty. Teraz zostało mu
już tylko oczekiwać, aż na niebie pojawi się srebrna kula, a potem już będzie
po wszystkim.
Powoli coraz mniej słońca
przedostawało się przez szpary w zasłoniętych deskami oknach. Remus czuł, że od
pojawienia się na niebie tej przeklętej srebrnej kuli dzieli go już tylko kilka
może kilkanaście minut. Bosymi stopami podszedł do szafki, na której położył
wcześniej butelkę z wodą. Odkręcił ją, zbliżył do ust, ale nie wziąwszy nawet
łyka odstawił znów na szafkę. Te minut przed były najgorsze. W takich momentach
żałował, że w ogóle się urodził. Wreszcie na podłogę padł pierwszy srebrny
promień i wszystko się zaczęło. Lupinem wstrząsnął dreszcz. Jego ciało wygięło
się nienaturalnie. Kości w rękach i nogach zaczęły się wydłużać, a chłopak
krzyknął z bólu. Jego plecy zgarbiły się i rozrosły do monstrualnego rozmiaru,
czemu towarzyszył odgłos rozrywanego materiału. Jego stopy i dłonie też
powiększyły się o kilka rozmiarów. Teraz nie były już zakończone krótko
obciętymi paznokciami, a jedynie długimi, ostrymi jak brzytwa pazurami. Kości
kręgosłupa stały się bardziej widoczne pod żylastą skórą, jego ciało pokryła
szara, gęsta sierść. Szczęka zaczęła się wydłużać, a zęby wyostrzać, źrenice
zmniejszyły się, a tęczówka zabarwiła na żółto. Całemu aktowi przeobrażenia
towarzyszyły przeraźliwe odgłosy bólu. Tam, gdzie wcześniej znajdowała się
twarz młodego chłopaka, teraz był krótki, pysk wilkołaka. Zwierzę pokręciło
nerwowo głową, i wyprostowało się, wydając z siebie długi, donośny skowyt.
Teraz w małym pokoju wrzeszczącej chaty nie stał już miły, szesnastoletni
młodzieniec, a jedynie dzika czworonożna bestia. Bestia, pozbawiona ludzkiego
sumienia. Bestia węsząca dookoła i nasłuchująca. Bestia, chcąca upolować
zwierzynę.
***
Skradali się właśnie pod
peleryną niewidką w stronę Wierzby Bijącej, gdy na niebie pojawiła się
srebrzysta kula.
– Zaczęło się… – Syriusz
szepnął w stronę towarzyszy. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej leżącego
spokojnie szczura. – Peter, wiesz co masz robić.
Zwierzę pobiegło w stronę
drzewa, a przynajmniej taką miał nadzieję, bo nie widzieli wiele skuleni pod
peleryną. Czuł, że James przyspieszył kroku, więc on też zaczął biec. Na
szczęście błonia o tej porze były już puste, ale woleli się chować, by
zminimalizować ryzyko nakrycia. Peter musiał właśnie dobiec do drzewa i
nacisnąć odpowiednie miejsce, bo roślina zamarła. Puścili się pędem w stronę tunelu
prowadzącego do Wrzeszczącej Chaty. Już na samym początku drogi usłyszeli
przeraźliwe wrzaski i wycie do księżyca.
– To co, gotowy na zabawę? –
Black rzucił w stronę Pottera.
– O tak… – James odpowiedział
mu i dałby sobie rękę uciąć, że wypowiedzi towarzyszyło przeczesanie włosów,
którego jednak nie mógł dostrzec, bo w tunelu było zbyt ciemno.
– Biedny Remus… Ale zaraz
trochę mu umilimy ten wieczór.
Tak jak zawsze, w tunelu
zaczęli się przeobrażać w swoją animagiczną postać. Black lubił to uczucie, gdy
z człowieka przemieniał się w psa. Nie był to bolesny proces. Stopniowo jego
anatomia zmieniała się, a wraz ze zmianą wyglądu wyostrzył mu się zmysł
zapachu. Teraz wyraźnie czuł stęchliznę w pomieszczeniu. Trwało to zaledwie
kilka sekund, gdy zamiast na dwóch nogach stał na czterech łapach. Zamerdał
ogonem i zaszczekał głośno. Odpowiedział mu ryk jelenia. Teraz był już pewien,
że wszyscy są już w swoich zwierzęcych postaciach. Co sił w łapach pognał przed
siebie, wzbijając do góry tumany kurzu. Im bliżej był Wrzeszczącej Chaty tym
lepiej wyczuwał zapach wilkołaka. Chwycił szczura zębami za ogon i posadził
sobie na grzbiecie. Dzięki temu miał większą pewność, że Pettigrew się nie
zgubi i nadąży za nimi. Był niemal pewien, że gdy wrócą do dormitorium chłopak
go ochrzani za brak delikatności. Wilkołak chyba też go wyczuł, bo słychać było
dźwięk ciężkich łap pędzących w ich stronę. Razem z Jamesem spróbowali
wyciągnąć Remusa do Zakazanego Lasu. To był najbardziej problematyczny moment
całej nocnej eskapady. Musieli z Rogaczem bardzo uważać, żeby wilkołak nie
uciekł im i nie pognał w drugą stronę. Obaj otoczyli go i przepychając go, i
warcząc na niego skierowali się we właściwą stronę. Starał się nie być
brutalny, ale parę razy musiał mocno naskoczyć na przyjaciela, żeby im nie
uciekł. Widział, że Rogacz też parę razy naparł na niego swoim olbrzymim
porożem. W Zakazanym Lesie jego nozdrza uderzyła mieszanina setek zapachów.
Starał się złapać jakiś trop i skierować w tamtym kierunku. Wiedział, że Remus
w swojej zwierzęcej postaci nie kontroluje siebie i nie wie kim są, ale jak
zawsze miał wrażenie, że teraz stał się nieco potulniejszy i bardziej
posłuszny. W czwórkę ruszyli na nocną eksploatację terenu.
Wycieczkę zakończyli, gdy
księżyc zaczął powoli schodzić w dół. Musieli uważać by zdążyć zaprowadzić
Remusa z powrotem do Chaty nim, skończy się pełnia, a było to jeszcze
trudniejsze zadanie niż skierowanie go do Zakazanego Lasu. Po wielu próbach i
walkach w końcu im się to udało. Gdy tylko słońce pojawiło się na horyzoncie,
wilkołak zaczął się przeobrażać i coraz bardziej przypominać ich przyjaciela.
Towarzyszyły temu straszne odgłosy. Rzadko kiedy zostawali z nim do tego
momentu, bo jego cierpienie było tak przerażające, że nie potrafili na to
patrzeć. Gdy tylko cały proces się zaczął odwrócił wzrok i zaczął obwąchiwać
kąt pomieszczenia.
– Pieprzony Fenrir! –
dosłyszał cichy szept.
Teraz był pewien, że Remus już
wrócił. Odwrócił się w jego stronę i trącił pyskiem jego ramię. Remus był
cholernie obolały, ale dał im znak, że mogą już iść. Czym prędzej opuścili
Wrzeszczącą Chatę, nie chcąc się natknąć na Pomfrey, która pewnie lada chwila
przybiegnie opatrzeć rany Lupina.
***
– Czytaliście najnowszego
Proroka?! – tuż obok niej usiadła Rose, rzucają w jej talerz z owsianką gazetę.
Mleko rozbryzgało się plamiąc wszystko dookoła. Starła dłonią krople z twarzy i
wyjęła mokrą gazetę z miski. Rzuciła zaklęcie osuszające i otworzyła gazetę.
Alicja wyrwała jej pismo z ręki i szybko przekartkowała kilka stron i zaczęła
czytać na głos:
„ŚMIERCIOŻERCY ZNÓW ATAKUJĄ
W nocy z 28/29 listopada w
miejscowości Timperley na południowy zachód od Manchesteru doszło do ataku na
grupę mugoli. Jeden z nich został trafiony śmiertelnym zaklęciem, a trójka z
ciężkimi obrażeniami trafiła do szpitala św Munga. Wszystkim obecnym nieczarodziejom
pracownicy Ministerstwa zmodyfikowali pamięć. Nad miejscem zdarzenia unosił się
Mroczny Znak – szmaragdowo zielona czaszka, z której głębi wypełza wąż.
Jak mówią świadkowie, nagle
pojawiło się kilka zakapturzonych postaci, którzy zaczęli atakować
przechodniów.
Zrobiło się spore zamieszanie,
mugole krzyczeli i biegali dookoła przerażeni. Jeden z nich oberwał jakimś
zaklęciem, bo padł bezruchu na ziemię
– relacjonował nam Benjamin McKinley, jeden z pierwszych czarodziejów na
miejscu zdarzenia.
Dobrze, że w pobliżu był ten
gruby auror, bo kto wie do czego mogłoby dojść, gdyby nie on i wezwane przez
niego posiłki. Chwała Merlinowi, że akurat tutaj przebywał – dodała nasza czytelniczka,
która chciała zachować anonimowość.
Jak udało się dowiedzieć naszej
reporterce wspomniany auror to Jeffrey Graham, jednak Ministerstwo milczy co do
jego udziału w sprawie i co do podjętego śledztwa.
Czy społeczność ma się czego
bać?”
– Nie wierzę, który to już
atak w tym miesiącu? – rzucił chwilę po wysłuchani artykułu James.
– Chyba drugi – odpowiedział
mu Syriusz i odstawił na bok talerz pełen jajecznicy – jakoś straciłem apetyt.
Przez chwilę przy ich stoliku
panowała ożywiona dyskusja dotycząca Voldemorta i Śmierciożerców. Nawet Lily i
Remus nie zwracali reszcie uwagi, że zachowują się dość głośno. Nie tylko
Gryfoni przejęli się rewelacjami płynącymi z Proroka Codziennego, bo w całej
Sali słychać było podniesione głosy i gorączkowe zgłębianie tematu.
– A co ty o tym sądzisz, Nel?
– pytanie skierowane do niej przez Jamesa zbiło ją z pantałyku.
– yyy… – chwyciła za szklankę
z sokiem dyniowym i upiła łyk chcąc dać sobie czas. Kim do cholery są ci
śmieciożercy i ten cały Voldetort? – To naprawdę straszne. Współczuję tym
ludziom. Nie mogę pojąć, że zaatakowali niewinnych ludzi.
– Nel, z choinki się urwałaś?
Przecież to poplecznicy Voldemorta – Ro zamachała jej ręką przed oczami. – Oni
nie myślą o innych, chcąc pozbyć się mugoli.
– Nie rozumiem? To kim są ci
cali śmieciożercy? – stwierdziła, że nie będzie dalej zgadywać o co chodzi i
zadała pytanie wprost. Wszyscy w tym momencie spojrzeli na nią dziwnie.
– Śmierciożercy. To
poplecznicy Voldemorta – Remus zaczął jej powoli tłumaczyć, a potem zawiesił na
chwilę głos i spojrzał na nią uważnie. – Słyszałaś kiedyś coś o nim?
– Nie sądzę… – pokręciła
przecząco głową. W tej chwili pożałowała, że nie próbowała udawać, że wie o co
chodzi. Trzeba było później napisać do Marcina, albo zapytać się dyrektora.
– Gdzieś ty się uchowała co? –
Mia szturchnęła ją delikatnie w ramię.
– Czego oni was uczą w tej
Ameryce? – Ro walnęła się otwartą ręką w czoło.
– Voldemort to jeden z
najokrutniejszych czarodziejów tego świata – tylko Lily zachowała powagę.
Przesunęła się do niej bliżej i zaczęła jej powoli wyjaśniać o co chodzi.
***
– Czekoladowe żaby! – gdy
tylko przeszła przez przejście, kamienny gargulec od razu wrócił na swoje
miejsce. Ściągnęła z siebie pelerynę niewidkę i wspięła spiralnymi schodami na
górę. Zapukała cicho w masywne drzwi, a gdy dłuższy czas nie uzyskała żadnej
odpowiedzi postanowiła przez nie przejść.
Profesor Dumbledore wyglądał
jakby drzemał w fotelu. Przez chwilę zastanawiała się czy się nie wycofać, czy
może nie pomyliła dnia ani godziny, bo nigdy wcześniej nie widziała, żeby ten
człowiek spał, a już na pewno, żeby nie usłyszał jej wejścia. Czasami miała
wręcz wrażenie, że ma on oczy dookoła głowy i uszy nastawione na nawet
najcichsze dźwięki. Przestąpiła z nogi na nogę i stwierdziła, że rozejrzy się
trochę po gabinecie. W wielki, oszklonych gablotach znajdowały się całe masy
grubych woluminów. Części z tytułów Aniela nie potrafiła nawet odczytać, była
tam taka mnogość języków i wielu magicznych znaków. Zaczęła się nawet
zastanawiać czy sam Dumbledore kiedyś je przeczytał. Podeszła po cichu do
żerdzi, na której siedział Fawkes. Jak to często bywało, gdy tu przychodziła
spał z dziobem wkulonym w zagłębie skrzydła. Wyciągnęła rękę by dotknąć, ale
bała się, że go obudzi i szybko oparła się pokusie. Spojrzała jeszcze raz w
stronę biurka dyrektora, ale ten dalej spał, więc po cichu przeszła do kolejnej
gabloty, której drzwiczki pozostawały otwarte. Były tam przeróżne przedmioty.
Od starodawnych binokularów, po pióra różnych gatunków ptaków, dziwnie poskręcane
złote przedmioty i magiczne lunety. Stała tam też kamienna misa, której brzegi
ozdobione były pięknymi kamieniami i magicznymi runami. Czuła jak bije od niej
jakaś dziwna moc, chciała jej dotknąć. Wyciągnęła rękę i w tym samym momencie
usłyszała trzask zamykanych drzwiczek. Szybko odskoczyła przerażona.
– Na to przyjdzie jeszcze czas
– usłyszała głos dyrektora.
– Ale… ale jak to? Skąd pan
wiedział? – Aniela ledwo wydukała przerażona. – Przecież pan spał…
– To jedna z dwóch
najważniejszych zasad czarodzieja: miej oczy dookoła głowy.
– A druga? – Weles spojrzała
na niego nieco skonsternowana. Gdy przez chwilę nie odpowiadał, ponowiła
pytanie – jak brzmi druga zasada?
– Zawsze dobrze pilnuj swojej
różdżki. – Dopiero teraz zobaczyła, że mężczyzna trzyma w swoich dłoniach jej
różdżkę. Pomacała się po tylnej kieszeni spodni i już otwierała usta by o coś
zapytać, ale wtedy Dumbledore podniósł się z krzesła i ruszył w jej stronę. –
Musisz się jeszcze wiele nauczyć, ale od tego tu jesteśmy.
Kolejne kilkadziesiąt minut
upłynęło im na zgłębianiu podstaw obrony przed czarną magią. Dyrektor wtedy,
gdy nic mu nie wypadało spędzał z nią dwa dni w tygodniu na szkoleniu jej
umiejętności magicznych. Jeden dzień przeznaczali zawsze na zajęcia z obrony
przed czarną magią, drugi na zgłębianie tajników transmutacji. To co
najbardziej podobało jej się w tych zajęciach to to, że najpierw długo
rozmawiali, profesor zawsze na początku mówił jej czym się będą zajmować, a
potem obrazowo starał się opowiedzieć skąd wzięło się dane zaklęcie, wypytywał
jej o jej przypuszczenia co do jego zastosowania. Bardzo wiele wynosiła z tych
zajęć. Może na początku trochę ją wkurzało to, że zamiast od razu przejść do
konkretów on woli sobie pofilozofować, ale po kilku takich spotkaniach zrozumiała,
że tak faktycznie jest jej łatwiej wszystko zrozumieć.
Dzisiejszy dzień poświęcili
głównie zaklęciom ochronnym. Może nie rzucała ich jakoś wyśmienicie, ale była
szczęśliwa, że potrafi wyczarować prostą tarczę. Dopiero teraz, podczas zajęć z
Albusem Dumbledore’em dowiedziała się, że zaklęcie tarczy ma co najmniej dwie
swoje odmiany, można wyczarować tarczę, która będzie chroniła przed urokami i
zaklęciami rzucanymi w naszą stronę jak i barierę ochronną, która z kolei
odbija od siebie walczących i uniemożliwia atak. Mimo, że są one do siebie
bardzo podobne, to różnią się nieznacznie ruchem ręki.
– Panie dyrektorze, czy… czy
ja mogę o coś zapytać? – Gdy zrobili sobie chwilę przerwy pomiędzy ćwiczeniem
zaklęć Aniela postanowiła zdobyć się na odwagę i wypytać Albusa o to, czego
dowiedziała się wczorajszego ranka. Gdy dyrektor skinął jej delikatnie głową
przeszła do zadawania pytań. – Bo widzi pan, wczoraj w Proroku ukazał się
artykuł o jakimś ataku… Padły tam dwie nazwy Voldemort i Śmierciożercy… Kto to
właściwie jest?
– Tak, chyba najwyższa pora
byś dowiedziała się trochę więcej… – Albus podrapał się w zamyśleniu po długiej
brodzie i usiadł za swoim biurkiem. Skinął jej ręką, więc i ona odsunęła
krzesła i zrobiła to samo. Oparła ręce o blat biurka i patrzyła jak dyrektor
zbiera myśli. – Widzisz Anielo, magia jest bardzo piękna i znacznie ułatwia
życie nam, czarodziejom. Nie musimy tak jak zwykli ludzie przejmować się
sprzątaniem, praniem czy martwić o transport. Do tych celów używamy magii.
Oczywiście te zastosowania, które wymieniłem nie są jedynymi. Możemy łatwo stworzyć
coś z niczego, hodować niespotykane rośliny czy opiekować się wyjątkowymi
stworzeniami. Ale…
– Ale? – Gdy Dumbledore
zawiesił głos i przez dłuższą chwilę nie kontynuował zdania, zniecierpliwiona
dziewczyna wtrąciła się w rozmowie. Mężczyzna splótł palce na wysokości brody i
delikatnie odchrząknął.
– Ale niestety, niemal od
momentu jej powstawania, który nawet nie wiemy dokładnie kiedy miał miejsce,
pojawiali się ludzie, którzy za bardzo chcieli używać jej do swoich celów.
Często złych i niebezpiecznych. Kiedy jeden człowiek za bardzo pragnie być
lepszym od innych i za bardzo chce przejąć nad nimi władze, zaczyna zatracać
swoje ja i swoją dobroć i za bardzo wykorzystuje magię na swój własny użytek. Z
profesorem Binnsem z pewnością uczyłaś się o kilku takich sytuacjach i
postaciach. Emeryk Zły, Morgana le Fay, Ekrizdis, Grindelwald – Dumbledore
zaczął wymieniać różne postacie, z których część kojarzyła z kursu historii
magii, jednak przy tym ostatnim wyraźnie się zawahał. Może tylko jej się
wydawało, ale wyraźnie posmutniał wypowiadając to imię i głos mu na chwilę
zadrżał. Szybko jednak wrócił do swojej normalnej opanowanej postawy i zaczął
mówić dalej – i wreszcie Tom, to znaczy Lord Voldemort. To o nim chcesz
usłyszeć, prawda?
– Tak – Aniela skinęła delikatnie
głową i oparła łokcie o blat biurka.
– Więc… Tom był takim samym
chłopcem jak wszyscy, niektórzy mówili, że jest wybitny. Pewnie coś w tym było.
Na pewno zdecydowanie wyróżniał się na tle innych uczniów, ale czy chodziło
tutaj o jego umiejętności jako czarodzieja, czy już wtedy przemawiało przez to
zainteresowanie czarną magią, nie jestem w stanie określić. Od zawsze wykazywał
w tym kierunku pewne, hmmm… skłonności. Ale do rzeczy – Dumbledore poprawił
zsuwające mu się na nos okulary – Już w szkole zaczął gromadzić wokół siebie
uczniów, z którymi nie zawsze przestrzegał wszystkich punktów regulaminu.
Jednak zaraz po jej ukończeniu, jego sercem zawładnęła chęć szerzenia zła i
zdobycia władzy. Stał się jednym z najpotężniejszych czarnoksiężników jakich widział
świat. Zgromadził wokół siebie grupę czarodziejów, którzy razem z nim szerzą
zło.
– Ale… Dlaczego atakują
niewinnych? – Aniela siedziała z szeroko otwartymi oczami. – Dlaczego atakują
ludzi, którzy nie są czarodziejami. Przecież… w tym artykule… tam było
napisane, że oni tak po prostu zaatakowali niewinnych mugoli. Oni przecież
nawet nie mieli jak się bronić!
– Niestety to jest jedno z
głównych obszarów działań Voldemorta. Dla nich mugole tylko niszczą świat i nie
są godni chodzić po świecie. Jedyni prawdziwi czarodzieje to ci o czystym
statusie krwi. Voldemort chce pozbyć się wszystkich innych i nie spocznie
dopóki tego nie zrobi. – Dyrektor wstał i podszedł do myślodsiewni. Aniela
odchyliła się na krześle i podążyła za nim wzrokiem. – Ale myślę, że jeśli
chodzi o Voldemorta i czarną magię to na dzisiaj wystarczy ci informacji. Teraz
chciałbym wyjaśnić ci coś innego.
Profesor, jak to miał w
zwyczaju w takich chwilach zawiesił na chwilę głos, próbując zebrać myśli.
Dziewczyna spojrzała na niego wyczekująco. Próbowała odczytać coś z jego
twarzy, ale była ona nieodgadniona. Nie miała bladego pojęcia, co też mężczyzna
może mieć na myśli. Po krótkiej chwili Dumbledore znów zabrał głos.
– Otóż… w zależności od
panującego tam folkloru i obecnych na tych terenach wyznań miejscowa ludność
różnie nazywa to miejsce. Dla jednych jest to grota inni wolą określenie jama,
jeszcze inni twierdzą, że to wzgórze, ale... – dyrektor odchrząknął, Fawkes
wydał przyjemny dla ucha dźwięk, a ona na chwilę zamarła. Czuła, że to co zaraz
usłyszy może odmienić jej życie – ale jedno jest pewne, Strażnica Myśli pomoże
nam rozwiązać tajemnicę nabycia przez ciebie magicznych umiejętności.
***
Moi najdrożsi adepci Magii!
Chciałabym Was z głębi serca
przeprosić za tak długi czas oczekiwania, mam nadzieję, że ktoś jeszcze został
ze mną w zamku Hogwart. Chciałabym powiedzieć, że się poprawię i w ogóle, ale
niestety, do końca czerwca nie ma na to nawet najmniejszych szans. Ta notka też
miała wyglądać zupełnie inaczej, miała się skończyć później, ale niestety,
zabrakło mi czasu na jej sumienne dokończenie, ostatni fragment dopisywałam
dosłownie przed chwilą, żeby po prostu nie trzymać Was jeszcze dłużej w
oczekiwaniu. Potraktujmy to więc jako część I.
Chyba to jest moment by
wyjaśnić co się ze mną dzieje i czemu tak wyszło. Otóż… nałożyło mi się na
siebie bardzo, bardzo, bardzo wiele spraw. Dwa kierunki studiów (oba dziennie),
praca nad dopisaniem kilku literek przed nazwiskiem i praca spowodowały, że
ostatnio w domu jestem tylko gościem, nie mam czasu porządnie pomyśleć, a co
dopiero cokolwiek napisać. Na Merlina, przydałby mi się zmieniacz czasu, ale
niestety nie jestem Hermioną.
Wybaczcie mi i trzymajcie się
bardzo cieplutko, w te zimne majowe wieczory!
Ślę uściski,
Panna Czarownica.
Panna Czarownica.
Dobry wieczór!
OdpowiedzUsuńAleż sie cieszę, że miałam swój udział w poniekąd dopisaniu końcówki (najwierniejsza fanka Cię zmusiła do dopisania dokładnie ośmiu zdań rozdziału :D), no i przed chwilą wstawiałam tego posta i w sumie rozdział, to ja przeczytałam, ale no nie ma, co czasu marnować i od razu skomentuję. Tylko muszę jeszcze raz tak "przelecieć" tekst, żebym nie pominęła niczego, na co zwróciłam uwagę.
Na początku, to ja Cię pochwalę za opis Remusa, przemieniającego się w wilkołaka. Szczerze mówiąc, to rzadko trafiałam i w sumie nadal rzadko trafiam na tak szczegółowe opisy tego, co mu się tam dzieje. Fakt, ja mam nieco inne wyobrażenie w niektórych momentach, ale całościowo według mnie ma to sens. :)
Cieszę się też z tego rozbicia Remusa, co do udziału przyjaciół w pełni. Wiadomo, może coś im się stać, więc się boi, ale też czuć tą wdzięczność, bo nie jest wtedy sam, no i jednak już mu towarzyszą, widzieli w takim stanie i nadal go kochają. No bardzo mi się podobał ten opis, bo chyba poruszyłaś wszystko, co dotyczyło przemiany, czyli to jak wyglądała i te jego wewnętrzne rozterki. :)
Tutaj też pochwała za, że przemiana w animaga nie opisałaś, jako: pyk i piesek, tylko faktycznie tam stopniowo się ciało zmieniało, wyostrzyły zmysły itd. Fakt, nie był to tak dokładny opis jak w przypadku Remusa, ale nie było tego: pyk i piesek. No i śmiechłam, jak tam Black zamerdał ogonem <3 :D
Opis ich eskapady też mi się podobał. Fajnie, ze w sumie tylko się poganiali, pilnowali go i zwiedzili Zakazany Las. Prawie nic groźnego :P
Cieszę się z tych dwóch fragmentów, bo właśnie rozplanowałam kolejne rozdziały i po nich nieźle się wzruszam na myśl o tej przyjaźni, i miło na serduszku, że u Ciebie często jest jakiś fragment, gdzie mocno widać, jak głęboka więź ich łączy. :)
Totalnie zapomniałam o Voldetorcie! A pamiętam, że konsultowałaś to ze mną, cóż głosowałam na "Waldemarta", ale Voldetort też może być ;P
Aniela jeszcze wielu rzeczy nie ogarnia i dobrze, że siedzi bezpieczna w Hogwarcie, to przynajmniej można sobie pośmieszkować z jej pomyłki.
No i pewnie Huncwoci nabierają co do niej większych podejrzeń.
Fajnie, że zapytała i bardzo fajnie, że chociaż Lily jej wyjaśniła.
Anielka tą swoją ciekawością, to kiedyś świat zniszczy. :P Nie mogła odchrząknąć, czy szturnchnąć Dumbledore'a? Ewentualnie spróbować "Aguamenti"? :D
Cieszę się, że Anielka zapytała dyrektora o Voldemorta, bo chyba nikt lepiej nie wytłumaczyłby jej, co w trawie piszczy. Ogólnie to podoba mi się też ich nauka. Może być dla niej inspirująca.
Tutaj miałam napisać, że Aniela jest trochę naiwna, ale w sumie przypomniałam sobie, że ona dopiero, co odkrywa ten świat i faktycznie, jak tam bronili jednego gówniaka w Hogsmeade, to ona była zdziwiona i zszokowana, że magią można zrobić też złe rzeczy. Dobrze, że w sumie na samym początku już wie, że magia to nie tylko jednorożce i tęcza, ale też zło.
Szkoda, że Albus urwał w takim momencie, ale w sumie racja. Najważniejsze już wie, a zapewne po tym spotkaniu będzie uważnie obserwowała poczynania Voldemorta i sama dowie się więcej.
Bra, nie będę udawała zaskoczenia, co do tej Strażnicy, chociaż w sumie w myślach kibicowałam Jamie Myśli, ale Strażnica brzmi zdecydowanie lepiej :P
I tak jak twierdziłam wcześniej, utrzymuję swoje zdanie, że ten moment (to co dopisałaś :P), jest odpowiednim momentem na zakończenie rozdziału. Tylko plz, od razu rozdział 14 zacznij od tego czym jest Strażnica itd. Nie trzymaj w niepewności. :D
Kciukam mocno za te trzy literki przed nazwiskiem! Mam nadzieję, że najpóźniej kolejny post pojawi się początkiem lipca, ale liczę na czerwiec!
Cieszę się, że trochę Cię namówiłam na wstawienie rozdziału, bo niby był krótki (wybacz, ale jednak jestem przyzwyczajona u siebie do dłuższego tekstu i teraz mi się wszystko wydaje krótkie :P), ale coś sie zaczęło dziać i widać, że budujesz sobie fundament pod jakąś akcję. :)
Także jeszcze raz: powodzenia w nauce, ciśnij ładnie, widzimy się w blogowym świecie w czerwcu! :D
Buziaki! :*
Kochana,
OdpowiedzUsuńJesteś taką dobrą wróżką tego bloga, gdyby nie Ty to te 8 zdań powstawałoby pewnie kolejny miesiąc, a rozdział po napisaniu wstawiałby się znowu jakiś czas, bardzo, bardzo dziękuję <3
Opis Remusa planowałam od zawsze, więc bardzo miło mi to słyszeć, cieszę się, że mimo odmiennych wyobrażeń co do tego jak to przebiega, podoba Ci się. Taki rozbity Remus to moim zdaniem trochę kwintesencja jego osoby, z jednej strony jest dojrzały i odpowiedzialny i wie, że to niewłaściwe, ale z drugiej jest tylko człowiekiem, który bardzo docenia to, że ma tak oddanych przyjaciół, i że chcą tyle dla niego robić. Wewnętrzne rozdarcie będzie mu tutaj towarzyszyć zawsze.
Tak, lapsusy językowe Anieli to moja ulubiona zabawa i pamiętam, że głosowałaś na Waldemarta, ale jednak VoldeTORT lepiej mi się kojarzy :D. Huncowci nabierają co do niej podejrzeń, owszem, to tylko kwestia czasu, żeby i tu coś zagrało.
Dziękuję za docenienie Strażnicy! Obiecuję zacząć od tego następny rozdział!
Trzymaj mocno, bo ja ostatnio robię wszystko tylko nie to. A takie wsparcie na pewno mi się przyda.
Wybacz, że nie odniosłam się do wszystkiego, ale wiesz jak jest. Dziękuję za komentarz i ślę magiczne uściski,
Panna Czarownica
Awww <3
UsuńOpis przemiany tak minimalnie się różni od tego co mam w głowie. :P
Ja właśnie mam nadzieję, że trochę tych przejęzyczeń u Anieli będzie. No wiesz, zamiast "poproszę o sól",to "ty stara kur**, zmarnowałaś mi 20 lat życia." ;P
Wybaczam, wybaczam! :*
Trzymam mocno kciuki za te trzy literki przed nazwiskiem i jak już będziesz po, to za rozdział :)
Buziaki! :*
Świetny rozdział! <3
UsuńNawet nie wiesz, jak ucieszyłam się, widząc rozdział u Ciebie. Fakt, jest nieco krótki, ale bardzo dobrze się go czyta. Jest podział na dwa osobne wątki, które mają wstęp, rozwinięcie i zakończenie - to bardzo uprzyjemnia czytelnikowi lekturę. Odniosę się więc do każdego z nich.
OdpowiedzUsuńOpis pełni prędzej, czy później pojawia się w każdym opowiadaniu Ery Huncwotów. Twój był fajny o tyle, że wydłużyłaś mocno chwile oczekiwania i przemyślenia przestraszonego chłopca, oszczędzając nam szczegółów zachowania krwiożerczej bestii. Jedno tylko mogę zarzucić temu fragmentowi - w opisie samej przemiany dominowały efekty wizualne i akustyczne. To byłoby bardzo dobre, o ile moment obserwowany był przez innego bohatera. Teraz był tam sam Remus, a narracja trzecioosobowa, ja na przykład czytając nie czułam zbytnio jego bólu i cierpienia. Mam tu na myśli "przeraźliwe odgłosy bólu", mam nadzieję, że rozumiesz, co próbuję Ci właśnie przekazać. Jak dla mnie, we fragmencie, w którym jest sam Remus, ból powinien tak dominować, że niemal brak miejsca na normalny opis.
Druga część bardzo przyjemna i pomimo strasznych doniesień prasowych czytało się ją miło. Nieświadomość Anieli jest urzekająca, a zdziwienie jej przyjaciół zabawne. Dobrze, że chociaż Lily zachowała powagę i opowiedziała jej wszystko, jak należy. Podoba mi się pomysł kontynuowania szkoleń Anieli z Albusem, jej się to naprawdę przyda. Nie mogę się doczekać wytłumaczenia, co to jest ta rzeczona Strażnica! Nie każ mi na to czekać tyle, co ostatnio - czerwiec, najpóźniej lipiec widzimy się ponownie u Ciebie!
Serdecznie pozdrawiam, życzę powodzenia na studiach, w sesji, w pisaniu i obronie pracy... no i najważniejsze - wolnego czasu na odpoczynek i świętowanie sukcesów! A pisanie, cóż, przy okazji ;)
Buziaki <3
Drama
Serwus,
UsuńJestem chyba najgorszym blogerem po tej stronie Wisły... Odpisywać na komentarz po miesiącu... Na moje usprawiedliwienie powiem tylko, że wtedy naprawdę, naprawdę nie mogłam.
Rozumiem co masz na myśli jeśli chodzi o opis Remusa. Jednak nie chciałam się aż tak skupiać na jego bólu z dwóch prostych powodów: po pierwsze, bo chyba nie jestem w stanie tego odpowiednio oddać, a po drugie bo wydaje mi się, że to właśnie dominuje wszędzie. Bardziej chciałam przekazać jego przemyślenia i obawy i ból, nazwijmy to, egzystencjonalny niż ten fizyczny. Masz rację, że te odgłosy akustyczne może faktycznie byłyby, gdyby obserwowała to inna osoba, ale ja to widzę trochę tak, jakby on wtedy się siebie nieco hmmm wyzbywał? jakby na ten moment stał bierny z boku i nic nie mógł zaradzić.
Strażnica właśnie się przenosi na papier, kwestia kilku dni i wszystkiego się dowiemy
Cóż... gdybym odpisała od razu to również życzyłabym powodzenia w sesji, ale chyba już po niej, więc życzę owocnych wakacji!
Ślę uściski,
Panna Czarownica
Nie przejmuj się, ja również zaniedbałam nie tylko swojego bloga, ale też czytanie Waszych historii :/ czekam na kolejne rozdziały, mam nadzieję, że teraz znajdziesz więcej czasu i wrócisz do nas z nowością :)
UsuńBuziaki <3
Drama
Dzień dobry!!! <3
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak długo zajęło mi pojawienie się tutaj, ale dopiero teraz sesja powoli rozluźnia swoje szpony i daje mi trochę swobody, by powrócić na chwilę do blogosfery i oznajmić wszystkim, że żyję :'D Tak więc korzystam, niezmiernie wdzięczna łaskawości mojego kalendarza, i czytam sobie, komentuję, piszę :D Póki mogę :P
Od samego początku czuć było, że będziesz chciała opisać scenę przemiany i faktycznie tak się stało. To ciekawe, jak każdy widzi ją zupełnie inaczej :) Twoje wyobrażenie przemiany jest całkiem inne, niż moje, ale wciąż bardzo mi się podoba. Chyba jest najbardziej zbliżone do tej przemiany, którą można było ujrzeć w Więźniu Azkabanu <3 Najbrdziej "Potterowy", jak ja to określam :) Ale dużo lepsze od opisu przemiany były opisy oczekiwania na przemianę i samopoczucia Remusa. To było coś, naprawdę. Niemal czułam ból tego biedaka i wraz z nim oczekiwałam na najgorszą noc w miesiącu, gdzie przy samej przemianie ból nie był już tak odczuwalny, bo skupiłaś się bardziej na tym, co widać i słychać.
O, i opisałaś przeobrażenia się animagów! :) W sumie zawsze byłam ciekawa, jak odbywa się cały ten proces, a jednocześnie nigdy nie snułam żadnych swoich wizji. Twoja zdecydowanie przypadła mi do gustu.
Huncwoci to przyjaciele na medal. Remus ma wiele szczęścia, że chcą mu towarzyszyć w tak niebezpiecznych eskapadach.
Kolejne sceny, te z udziałem Anieli były już ciut luźniejsze. Co prawda początkowo wpis w Proroku był niezbyt przyjemny, ale Voldetort z łatwością atmosferę rozluźnił :P :'D Swoją drogą ciekawe, jakby można było śmiesznie przemienić imię Voldemort, gdyby się pisało po angielsku :P Nic nie przychodzi mi do głowy.
Ach, no i Dumbeldore w Twoim opowiadaniu to chyba mój ulubiony Dumbledore :D Jest go dużo, a zazwyczaj jest pomijany i bardzo drugo- a czasem i trzecioplanowy, a tutaj ma sporo swoich momentów i to mnie cieszy :) Lubię gościa. Bije od niego mądrość, spokój i ta pozytywna energia :) <3 Jestem bardzo ciekawa tej Strażnicy Myśli. Podoba mi się pomysł już na wstępie i nie mogę się doczekać, aż go rozwiniesz :)
Na kolejny rozdział czekam oczywiście z niecierpliwością, ale oczywiście rozumiem, że masz teraz na głowie sprawy ważniejsze :) Trzymam mocno kciuki za te trzy literki, bo wiem, że każdy student mocno ich wyczekuje ;) Życzę powodzenia w sesji i w obronie. A po wszystkim życzę Ci, byś mogła udać się na zasłużony wypoczynek <3
Do zobaczenia pod kolejnymi rozdziałami! <3
Pozdrawiam i ściskam mocno! :*
Jak już wspomniałam pod komentarzem wyżej, jestem najgorszym blogerem po tej stronie Wisły. Ale już nadrabiam i odpisuję:
UsuńJest kilka takich scen w tej historii, które wiem, że są dla mnie ważne i muszą być moimi perełkami. Taką sceną jest właśnie scena przemiany. Od początku wiedziałam, że się pojawi, czekałam tylko na odpowiedni moment i wyklarowanie końcowych wyobrażeń. Cieszę się, że Ci się podobała, a co do bólu fizycznego to odpisałam już Dramie, czemu skupiłam się bardziej na efektach audio-wizualnych niż bólu. Po pierwsze, bo ważniejszy dla tej postaci jest dla mnie ból egzystyncjalny, a po drugie bo chyba bym tego nie oddała.
SBlacKLady dała pomysł: Valdemart (o ile się nie mylę to to nawiązanie do sieci sklepów w USA - Wallmart czy jakoś tak :D ).
Bardzo dziękuję za tak miłe słowa o Dumbledore, jednak dla mnie on ciągle jest niedopracowany tutaj. Czegoś mi w nim brakuje, ale pracuje nad tym.
Strażnica już się buduje i niedługo się pojawi.
Ślę uściski,
Panna Czarownica